SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Byli politycy zajmujący się public relations to nie zawodowcy, a jedynie „załatwiacze” i „door-openerzy”

Firmy doradcze zakładane przez byłych polityków, a mające z założenia zajmować się profesjonalnie usługami public relations czy lobbingiem nie mają praktycznie nic wspólnego z zawodowo pojmowanym lobbingiem czy PR. Zdaniem ekspertów z agencji PR byli politycy na tym poziomie - co Bartłomiej M. - stają się zwykłymi załatwiaczami, którzy szybko chcą zmonetyzować swoje znajomości i kontakty, a nie lobbystami.

W poniedziałek Centralne Biuro Antykorupcyjne zatrzymało sześć osób, m.in. Bartłomieja M. - byłego rzecznika Ministerstwa Obrony Narodowej. Są podejrzane o powoływanie się dla własnych korzyści na wpływy w MON i Polskiej Grupie Zbrojeniowej.

Oprócz Bartłomieja M. zatrzymano m.in. dwóch byłych dyrektorów w PGZ, byłego członka zarządu tej firmy Radosława O. (prywatnie przyjaciela M.), pracownicę MON oraz Mariusza Antoniego K., w poprzedniej kadencji posła PiS zasiadającego m.in. w komisji obrony.

W ramach postępowania ustalono, że Bartłomiej M. i Mariusz Antoni K. powoływali się na wpływy polityczne (m.in. w MON-ie) dla własnych korzyści. Ówczesny szef tego resortu Antoni Macierewicz miał o tym nie wiedzieć. Chodzi m.in. o kilka umów podpisanych przez Polską Grupę Zbrojeniową ze Stowarzyszeniem dla Dobra Rzeczpospolitej. Kulisy tej współpracy i dotyczącego niej śledztwa opisano w maju ub.r. w tygodniku „Sieci”. Przedstawiono tam ustalenia CBA, według których PGZ podpisała z SdRP umowę na szkolenia z zakresu CSR, które wyceniono bardzo wysoko i nie wykonano ich do kwietnia 2017 roku, a także na wsparcie koncertu w Warszawie z okazji 40-lecia KOR-u. Firmie miał to zaproponować Bartłomiej M., wówczas rzecznik prasowy Ministerstwa Obrony Narodowej i szef gabinetu politycznego ówczesnego ministra Antoniego Macierewicza.

Jak podał TVN24,dziennikarze "Superwizjera" TVN i Gazety Wrocławskiej dotarli w zeszłym roku do dokumentów z ofertą, jaką spółka zarejestrowana przez Mariusza Antoniego K. miała przygotować dla firmy produkującej puszki samopodgrzewające się.

Według posiadanych przez "Superwizjera" dokumentów przygotowana oferta zakładała, że za kwotę od 45 do 55 tysięcy złotych miesięcznie spółka miała zapewnić między innymi metody zainteresowania produktem kluczowych decydentów w państwie oraz dialog z nimi.

Były polityk zawodowym doradcą?

Przypomnijmy, że Bartłomiej M. dwa lata temu założył firmę doradczą BBM. Miała ona ma świadczyć usługi związane z szeroko pojętym doradztwem, konsultacjami, bezpieczeństwem, mediami, PR a także organizacją uroczystości i kampaniami reklamowymi. Firma ta mogłaby - zgodnie ze zgłoszeniem do KRS - zajmować się także pośrednictwem pieniężnym i finansową działalnością usługową.

Wówczas zapytaliśmy kilku ekspertów od public relations o ocenę tego przedsięwzięcia byłego polityka. Przyznali w rozmowie z nami, że zapewne niejedna komercyjna firma może chcieć skorzystać z kontaktów, jakie niewątpliwie były rzecznik MON wciąż posiada. Dawali jej szanse ze względu na dojścia i kontakty jej założyciela, nie oceniając wysoko jego kompetencji w zakresie PR czy lobbingu.

Nic nadzwyczajnego w tym, że byli politycy rozpoczynają i prowadzą komercyjną działalność doradczą nie widzi Marek Gieorgica, partner zarządzający w Clear Communication Group. Uważa, że wiedzą jak działa sektor publiczny i dlatego mogą wesprzeć firmy w profesjonalnych relacjach z nim. Podkreśla, że za granicą jest to powszechna praktyka, co więcej – często takie osoby wracają do polityki, nie jest to więc droga w jedną stronę. I to też jest dobre – gdyż wówczas mogą wykorzystać tam doświadczenie zdobyte w biznesie.

- Natomiast trzeba pamiętać, że zarówno usługi PR, jak i lobbing to działalność profesjonalna, która ma swoje zasady, ramy oraz etykę, i co do zasady jest też bardzo pożyteczna. W tym, że firma doradcza pobiera wynagrodzenie za zaaranżowanie kontaktów biznesu z politykami nie ma nic złego. Trzeba to odróżnić od różnego rodzaju załatwiactwa oraz oszustw – kiedy osoby niegdyś związane z polityką naciągają firmy, obiecując im określone korzyści, których nie są w stanie zrealizować. Niestety profesjonalny lobbing bardzo cierpi na osobach, które w ten sposób chcą monetyzować swoje doświadczenie polityczne – stwierdza nasz rozmówca. Dodaje, że jeszcze inną kwestią są oczywiście zwykłe oszustwa, czyli umowy na fikcyjne usługi lub zawyżanie cen usług doradczych. - Nie znając szczegółów sprawy, nie można przesądzać jakie były przyczyny zatrzymania dwóch byłych polityków, zakładam jednak, że podstawy były poważne – mówi nasz rozmówca.

W rozmowie z Wirtualnemedia.pl przyznaje, że osobiście szkoda mu, że ktoś kto reklamuje swoją działalność jako public relations „chodzi na skróty z przystankiem w areszcie”. - To na pewno dobrze nie wpływa na wizerunek profesjonalnych usług z zakresu PR i lobbingu. Ale przestępstwa i oszustwa zdarzają się w każdej branży, niestety wciąż zbyt często opierają się one na próbie wzbogacenia się na sektorze publicznym – czyli okradania swojego własnego Państwa. A przecież jednym z głównych haseł ostatniej kampanii wyborczej – haseł, bardzo dobrych, w które wierzę – było hasło „wystarczy nie kraść” - dodaje Marek Gieorgica.

Załatwiacze a nie lobbyści

Anna Garwolińska, prezes agencji Glaubicz Garwolińska mówi wprost, że byli politycy na tym poziomie co Bartłomiej Misiewicz zwykle stają się zwykłymi załatwiaczami a nie lobbystami.

- Przypomnijmy, że lobbing to przygotowanie argumentów, analiz. W tym analiz skutków danej regulacji oczywiście w imieniu zleceniodawcy, ale to oznacza że wykazujemy przewagi, ale nie dajemy łapówek ani nie żyjemy z procentów od umowy czy nie stanowimy pośrednictwa. Poza tym jako lobbysta znający warsztat zawodu pracowałam na różnych rynkach i prywatne znajomości polityków nie były mi konieczne do bycia skuteczną. Niestety narzędzia używane przez załatwiaczy to zwykle jedynie zakrapiane kolacyjki czy bezpośrednie korzyści dla polityków ... - podkreśla w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Garwolińska.

Jej zdaniem wspomniane w materiałach TVN sumy 40- 50 tys. zł za rzekomo miesięczną obsługę  nie są dramatyczne. - Bo jeżeli mamy przygotować analizy czy raporty prawne, ekonomiczne czy skutków międzynarodowych to nie jest to wygórowana suma, ale za organizacje kolacji to sporo – mówi Anna Garwolińska. Jej zdaniem wizerunek polskiej branży PR i lobbingu jest koszmarny od dawna, często jest to synonim złodziejstwa, oszustwa czy kuglarstwa, a wynika z niezrozumienia potrzeby istnienia takich firm i przekonania, że polityk zna się na wszystkim i nie potrzebuje żadnych analiz. No może gorszą opinię mają tylko sami politycy – podsumowuje w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Anna Garwolińska.

Szymon Sikorski, właściciel i CEO agencji Publicon mówi wprost, że podobne agencje i doradcy pokroju pana Misiewicza mają bardzo zły wpływ na postrzeganie branży. - Usługi oferowane przez nich mało mają wspólnego z usługami PR. Widać jednak, że jest zapotrzebowanie na "door-openerów" bo znam podmioty, które z takim modus operandi radzą sobie całkiem nieźle. Biznes zawsze szuka drogi na skróty do legislatora więc jest i rynek - u nas lobbing i PA są słabo regulowane, więc powstają takie oto "agencje" i agenci. Panowie szybko chcą "skeszować" swoje znajomości i kontakty. Skoro sprzeciw publiczny jest ograniczony, kategorii etyki w ogóle nie chcę w to mieszać, to .... nic dziwnego że co jakąś chwilę wypływa taki "kwiatek" – komentuje Szymon Sikorski.

Źle rozumiane dorobienie się

Z kolei zdaniem Łukasza Kowalskiego, zastępcy dyrektora zarządzającego w agencji MSL Group co do zasady nie ma nic złego w tym, że politycy podobnie jak dziennikarze mają możliwość przejścia na stronę biznesu i zajęcia się działaniami public relations czy public affairs. Jest to naturalna kolej rzeczy i ma miejsce na całym świecie.

- Probierzem jest jednak kwestia standardów i etyki. Jeśli taka osoba widzi w nowej ścieżce kariery swoją przyszłość i ma wypracowany warsztat to jest szansa, że będzie postępować w taki sposób, by sobie samej ani swoim klientom nie zaszkodzić. Jeśli jednak jest to sposób na źle rozumiane dorobienie się, a samo przejście na stronę prywatną jest uwolnieniem od wszelkich standardów jakie nakłada na polityków i urzędników państwowych groźba publicznego zdyskredytowania się, w takich przypadkach skutki mogą być tylko opłakane. Nie przesądzając o winie osób zatrzymanych, we wszystkich przypadkach, gdy politycy wchodzą w rolę „załatwiaczy” i chcą chodzić na skróty kończy się dużym blamażem i interwencją służb ścigania - zaznacza Kowalski.

Dodaje, że pokutują lata powtarzania przez polityków, że wszystko co jest kłamstwem czy manipulacją nie jest polityką tylko PR. - Politycy padają tu ofiarą własnej percepcji PR jako kuglarstwa, a nie usługi konsultingowej. Jeśli ktoś wierzy we własną fałszywą wizję PR i nie rozumie jak faktycznie działa reprezentacja klientów, to gdy przychodzi czas przejścia na stronę biznesu postępuje zgodnie ze swoim wypaczonym postrzeganiem - komentuje ekspert z MSL Group.

Wskazuje przy tym, że są jednak znakomite przykłady osób, które mając wieloletnie doświadczenie po stronie partii czy administracji odnalazły się w prywatnej i własnej działalności. Spośród służby dyplomatycznej, ministerstw czy innych urzędów państwowych rekrutują się także znakomici konsultanci po stronie korporacji, których codziennie weryfikuje rynek.

- Działają tak samo dobrze w czasie, gdy rządzi partia, z której się wywodzili i gdy rządzący się zmieniają. Są to jednak osoby, które traktują swoje dobre imię, a także dobrze pojmowane obowiązki jako kapitał a nie tylko sposób na szybkie zmonetyzowanie swoich znajomości. Wiedza i profesjonalizm byłych urzędników państwowych jest często doceniana przez klientów co oznacza, że w przypadku skomplikowanych zleceń firmy ich zatrudniające mogą liczyć na wielokrotność przytoczonych sum. Żeby tak się jednak stało klienci muszą być pewni, że reprezentacja ich interesów będzie prowadzona zgodnie z prawem, wszelkimi standardami etycznymi i że przyniesie owoce a nie kłopoty reputacyjne – podkreśla Łukasz Kowalski.

Dołącz do dyskusji: Byli politycy zajmujący się public relations to nie zawodowcy, a jedynie „załatwiacze” i „door-openerzy”

9 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
Branżowiec
PRowcy PiSu to Misiewicze Macierewicza
0 0
odpowiedź
User
dagi
Zdrowe krowy jeść jest ok, ale jak są chore to wielkie halo, może lepiej jednak w ogóle nie jeść mięsa?
0 0
odpowiedź
User
walter
I bardzo dobrze, trzymam kciuki za bankructwo totalne tych wszystkich, którzy robią takie rzeczy!!!
0 0
odpowiedź