Debata Kopacz-Szydło nie rozstrzygnęła o wyniku wyborów, liderki grały defensywnie (opinie)
Telewizyjne starcie Ewy Kopacz i Beaty Szydło nie zmieniło politycznych nastrojów w społeczeństwie ani nie wskazało, kto wygra wybory. Obie kandydatki opanował strach, skupiały się na defensywie, a nie na konkretach - debatę liderek PO i PiS oceniają Hanna Lis, Konrad Piasecki, Sławomir Jastrzębowski, Michał Karnowski, Mikołaj Wójcik i Eryk Mistewicz.
Wczorajszą debatę premier Ewy Kopacz i posłanki PiS Beaty Szydło transmitowały stacje TVP1, TVP Info, TVN24 i Polsat News. Program był podzielony na trzy rundy - bloki tematyczne dotyczące gospodarki i spraw społecznych, spraw zagranicznych i obronności oraz polityki i ustroju. W każdym przewidziano czas na trzy pytania dziennikarzy oraz po jednym pytaniu wzajemnym dla Szydło i Kopacz. W ostatniej części obie kandydatki podsumowały debatę i zaapelowały do wyborców o głos na reprezentowane przez nie partie.
Całą debatę w lepszej jakości można obejrzeć w serwisach Telewizji Polskiej, TVN24 i Polsat News.
Pytania w debacie zadawali Justyna Pochanke, Dorota Gawryluk i Piotr Kraśko. Zapytani przez Wirtualnemedia.pl eksperci chwalą nienarzucającą postawę dziennikarzy, krytykując jednocześnie ustaloną przez sztaby formułę debaty, w której dziennikarze zostali sprowadzeni jedynie do roli odczytujących pytania. Zdaniem niektórych ekspertów, zablokowanie możliwości dopytywania umożliwiło kandydatkom unikanie odpowiedzi na pytania, co w pewnym momencie stało się - ich zdaniem - męczące i nudne.
- Póki politycy nie uwierzą, że z dziennikarzami można poważnie debatować i traktować ich jak partnerów, a nie osaczać tysiącem ograniczeń, to debaty będą tak wyglądały. Taka formuła debaty jest fatalna, ale ona bierze się z braku zaufania polityków do dziennikarzy. Dla mnie sytuacja, w której dziennikarze pełnią rolę prowadzących, którzy jedynie zadają pytania, w dodatku w tej samej formie, pogłębia obraz odgrywanego spektaklu, w którym dziennikarz nie ma prawa do riposty, dopytania, czy sprowadzenia na odpowiednią ścieżkę - podkreśla Konrad Piasecki z RMF FM.
Dziennikarze poproszeni o ocenę poniedziałkowej debaty zwracają również uwagę na dokumenty w teczkach przyniesione do studia TVP przez Kopacz i Szydło. Kandydatka PiS podczas podsumowania pokazała plik ustaw, które jej rząd chce wprowadzić pod obrady parlamentu w pierwszych 100 dniach po objęciu władzy i określając to jako „umowę z obywatelami”. Natomiast premier Kopacz miała na pulpicie przygotowywany przez PiS projekt Konstytucji RP, ale nie wiadomo, czy chciała go pokazać widzom. Zaprezentowała też kartkę ze screenem ze strony internetowej konkurencyjnej partii pokazujący, że usunięto z niej projekt Konstytucji.
Michał Karnowski, członek zarządu ds. redakcyjnych Grupy Fratria, dostrzegł zdenerwowanie u obydwu kandydatek, a samą debatę ocenia jako nudną, ponieważ polityczki skupiły się na defensywie i nie udzielały konkretnych odpowiedzi. Jego zdaniem audycja nie będzie miała żadnego wpływu na wynik wyborów, choć starcie wygrała Beata Szydło.
- Pokazała się jako liderka debatująca na politycznych szczytach. Dla osoby aspirującej do władzy to jest zawsze plus. Miała też nieco więcej celnych ripost, w tym najlepsze zdanie debaty: „Pani ogląda Polskę zza szyb pędzącego pendolino, a ja jestem w miejscowościach, gdzie żaden pociąg nie dojedzie, bo zlikwidowano tory”. Złe wrażenie robił też pewien brak klasy Ewy Kopacz - przerywanie wbrew zasadom. No i ta nieznośna płynność. Nagle pojawiają się „prawa kobiet”, nagle to staje się jakimś tematem. Podobnie wyciągnięta nagle konstytucja PiS - konia z rzędem temu, kto zrozumiał o co tu chodzi - stwierdza Karnowski.
- Za sprytne można uznać zwracanie się przez Szydło do Ewy Kopacz per „pani przewodnicząca”. Pani premier próbowała się ratować mówieniem o „pryncypale” czy „szefie” Szydło oraz zwrotami „pani poseł”, ale była w tym wyjątkowo niekonsekwentna. Dobry był też końcowy komentarz odwołujący się do prezydenta Andrzeja Dudy i obietnica wspólnej z nim pracy. W mojej ocenie końcowe wystąpienie Ewy Kopacz było bardzo blade, trudno było z niego wyłowić jedno zdanie do zapamiętania - dodaje Michał Karnowski.
Na sposób prezentowania własnych opinii uwagę zwraca Hanna Lis, dziennikarka Telewizji Polskiej, prowadząca „Panoramę” w TVP2 i „Po Przecinku” w TVP Info. - Wystąpienie Beaty Szydło było znakomitym wystąpieniem wiecowym, w którym padły kolejne obietnice. Natomiast język premier Ewa Kopacz był bardzo hermetyczny, wspominała ona o rzeczach, które dla przeciętnego wyborcy są kompletnie niezrozumiałe - wskazuje Hanna Lis. - Kiedy jedna z kandydatek obiecuje: „będziecie mieć wcześniejsze emerytury, 500 zł na dziecko, damy wam mieszkania za 2,5 tys. zł”, a druga mówi o „rozchwianiu finansów publicznych” albo o „regule wydatkowej”, to ten dyskurs nie może oprzeć się o jakąś sensowną wymianę zdań. Wyborca dostał obietnicę wcześniejszej emerytury i „rozchwianie finansów publicznych” - podkreśla dziennikarka.
- Po debacie ktoś zatweetował, że Jarosław Kaczyński i Donald Tusk zrobili wszystko, żeby wyborcy za nimi zatęsknili. Trudno się z tą prześmiewczą opinią nie zgodzić, bo to nie był spektakl Kaczyński-Tusk, tylko do bólu przewidywalne widowisko. Przewidywalne było, że kandydatka PiS rozwinie stary „dobry” zwyczaj Jarosława Kaczyńskiego, który nigdy nie tytułował Donalda Tuska „premierem”. Dzisiaj się okazało, że pani premier jest dla Beaty Szydło „przewodniczącą”. Jest to pewien sposób na wciśnięcie przeciwnika w kąt, choć trudno mi sobie wyobrazić, żeby Ed Miliband mówił do Davida Camerona „chairman”, a nie „mister prime minister” - ocenia Hanna Lis.
Jako ekspresyjne, ale nieciekawe starcie Kopacz i Szydło określa szef działu Polityka w „Fakcie” Mikołaj Wójcik. W jego opinii Polacy nie dowiedzieli się niczego nowego, więc wystąpienie kandydatek nie pomoże im w decyzji przy urnach wyborczych.
- Obie panie były dobrze przygotowane, ale nie odpowiadały na pytania dziennikarzy i te zadawane sobie nawzajem. Wczorajszą debatę musiała wygrać Ewa Kopacz, bo to ona musi przekonywać wyborców niezdecydowanych o tym, że Platforma Obywatelska jest godna, żeby zaufać jej jeszcze raz. Myślę, że ci, którzy zastanawiali się nad poparciem PiS podjęli już decyzję, ich wśród niezdecydowanych jest niewielu - analizuje Wójcik.
Dziennikarz nie wskazuje, kto wygrał wczorajsze polityczne starcie. - To trochę tak jakby na boisko wyszły dwie drużyny i przed pierwszym gwizdkiem podczas rozgrzewki strzelały bramkę za bramką, a potem nawet nie ruszyły piłki ze środka boiska. Zwolennicy każdej z kandydatek będą przekonywać, że to oni strzelili więcej goli. Prawda jest taka, że dla obiektywnego obserwatora rozstrzygnięcia być nie mogło - ocenia Wójcik. - Debatę wygrywa się wtedy gdy zostawia się u niezdecydowanego wyborcy przekonanie, że dowiedział się czegoś nowego. Tutaj tak nie było. Za to obiektywny obserwator zauważył, że na żadne pytanie nie padła konkretna odpowiedź - dodaje.
- Debata stała się serią odklepywanych odpowiedzi na niezadane pytania. Obie miały tendencję do wygłaszania kwestii bardzo luźno związanych z treścią pytania, które zupełnie nie przeszkadzały paniom w wygłaszaniu własnych tez. Na początku bardziej Beata Szydło, później Ewa Kopacz, a dziennikarze ze związanymi rękami nie są w stanie temu przeciwdziałać - wtóruje Konrad Piasecki.
On również uważa, że w pojedynku Kopacz-Szydło jest remis, choć w pierwszej części lepsza była Ewa Kopacz, a w drugiej - Beata Szydło. - Podsumowanie znacznie lepiej wypadło kandydatce PiS, ale to szefowa PO w czasie całej debaty częściej zwracała się do Szydło, patrzyła na nią. Na pewno z żadnej ze stron nie było nokautu czy też sytuacji, która zostałaby zapamiętana negatywnie, a to jest największym obciążeniem w debatach. Obie kandydatki mogą o sobie powiedzieć: wypadłam dobrze, uważam, że wygrałam, i nie będzie to odbierane jako dobra mina do złej gry - ocenia Piasecki.
Sławomir Jastrzębowski, redaktor naczelny Grupy Super Express, przypomina, że Beata Szydło była typowana na wyraźnego zwycięzcę tej debaty.
- Publicyści zastanawiali się jaki wielki będzie rozmiar klęski Ewy Kopacz. Tak się nie stało z kilku powodów - ocenia dziennikarz. - Szydło nie wykorzystała okazji do wypunktowania swojej przeciwniczki, a rękawice mogła mieć pełne podków. Była poprawna, jakby już pewna swojego niedzielnego zwycięstwa. Jeśli jednak jej celem miało być przekonanie nieprzekonanych, to tego celu nie osiągnęła - prognozuje Sławomir Jastrzębowski.
Jako walory kandydatki PiS naczelny „SE” wymienia spokój, rozwagę, dobrą mowę ciała i brak agresji. Podkreśla jednak, że premier Kopacz pozostawała w bardzo dobrej dyspozycji i wyglądała wyraźnie na dobrze przygotowaną do debaty. - Sprawnie wyuczone kwestie i jak szpilki wbijane pytania o Kaczyńskiego, czy niesławne mieszkania. Elektorat PO w tych miejscach musiał podskakiwać z zachwytu - nadmienia Jastrzębowski. - Beata Szydło do zaprezentowania się, jako pełnoprawna uczestniczka debaty-potyczki, co więcej, można było w niej zobaczyć przyszłą premier, a Ewa Kopacz do pokazania, że w Platformie duch jeszcze nie zginął, że jest wola walki, mimo obiektywnie dramatycznego bagażu rządów, który ze sobą przyniosła. Debata niczego więc nie rozstrzygnie - podkreśla redaktor naczelny „Super Expressu”.
Ekspert marketingu politycznego i szef kwartalnika „Nowe media” Eryk Mistewicz zwraca uwagę, że po wczorajszej debacie w pamięci widzów pozostanie wyjście ze studia obu kandydatek. Beata Szydło wychodziła w tłumie swoich współpracowników i młodzieżówki PiS, skandujących jej imię, zaś premier Ewa Kopacz opuszczała studio powoli, w towarzystwie najbliższych sztabowców. Młodzieżówka PO czekała przed budynkiem TVP. Kiedy premier zatrzymała się na korytarzu i odpowiadała na pytania dziennikarzy, kamery pokazały ją tak jakby była sama.
Mistewicz podkreśla, że w trudniejszej sytuacji była premier Ewa Kopacz, ponieważ musiała „wydźwignąć energetycznie Platformę Obywatelską z korkociągu, w którym ta partia się znalazła”.
- Dla Ewy Kopacz debata była szansą do energetycznego przekazu do wyborców i potencjalnych wyborców: nie szukajcie fałszywych bożków, nie idźcie do Nowoczesnej, głosujcie na PO. Pani premier tej szansy, nie wykorzystała. Nie dała energetycznego dopalenia swoim szeregom - ocenia szef „Nowych Mediów”.
W opinii eksperta, przewodnicząca PO w tej debacie pozostała sobą, choć została trochę wyćwiczona. Natomiast z Beaty Szydło wciąż emanowała energia z kampanii Andrzeja Dudy. - Miała krótsze zdania, ograniczała się do wyrazów powszechnie znanych i zrozumiałych. Kiedy mówiła o tym, że należy głosować na PiS to jako powód wskazała spokój w kraju, który zapanuje, kiedy będzie współpracować wspólnie z prezydentem. W tym miejscu Ewa Kopacz nie miała konkretnego przekazu, a przekaz „głosujcie na nas, bo jak nie to przyjdzie zły PiS”, już dawno się zużył. Pokazują to zresztą pogłębione badania. Nie wyprowadzono solidnych wniosków z kampanii prezydenckiej, łącznie z pogłębioną analizą elektoratu, który uciekł - podkreśla Eryk Mistewicz.
- Lubimy, kiedy debata odbywa się w „amerykańskim stylu”, co oznacza, że zwracamy uwagę na tło, ubiór, obecność rekwizytu. Ale jeśli wgryźć się w meritum to należy zadać sobie pytanie fundamentalne: czy coś nowego dzisiaj usłyszeliśmy - wyborcy z jednej i drugiej strony, wyborcy niezdecydowani? Moim zdaniem, kompletnie nic. To jest problem naszej demokracji - od naszych polityków nie wymagamy więcej, satysfakcjonuje nas, że pozostają opanowani i patrzą do kamery. Te podprogowe przesłanki mają wpływ na wynik debat w dojrzałych demokracjach. Demokraci i republikanie, pytani w debatach o wydatki, recytują konkretne liczby, bo mają świadomość, że społeczeństwo tego od nich wymaga - przywołuje przykład Hanna Lis. - Debata, którą obejrzeliśmy wystawia złe świadectwo naszym politykom, ponieważ pokazuje, że oni absolutnie nie czują się zobowiązani do odpowiadania na pytania, które im zadajemy. Tylko czy rzeczywiście zadajemy im jakiekolwiek pytania, czy my ich dociskamy? - zastanawia się dziennikarka TVP.
Dołącz do dyskusji: Debata Kopacz-Szydło nie rozstrzygnęła o wyniku wyborów, liderki grały defensywnie (opinie)
1. PiS
2. Kukiz
3. Korwin
4. PO na granicy progu