Jacek Karnowski: Jest miejsce dla wielu tygodników opinii
- Oczywiste jest, że „W sieci” szybko może przeobrazić się z dwutygodnika w tygodnik. Analizujemy sytuację - „moc” naszej redakcji i rynek, kalkulujemy koszty - mówi nam Jacek Karnowski, redaktor naczelny tytułu.
Jacek Karnowski przyznał w rozmowie z nami, że jest zadowolony ze wstępnych wyników sprzedaży jego dwutygodnika. Poinformował nas, że do punktów sprzedaży już trafiło 40 tysięcy dodrukowanych egzemplarzy, jednak tzw. twarde dane będą znane dopiero za kilka tygodni. Na łamach tytułu będzie się ukazywało też więcej materiałów autorskich. - Z pewnością wraz z rozwojem pisma punkt ciężkości będzie się przesuwał w kierunku tekstów pisanych specjalnie na potrzeby kolejnych numerów. Już tak się dzieje. Chcemy jednak utrzymać wyraźną łączność z siecią, z internetem. Będziemy dbali, by tej drugiej, internetowej nogi nie zgubić, mimo oczywistych pokus pójścia w kierunku „standardowego” tygodnika - zapowiada Jacek Karnowski (więcej na ten temat).
Szef magazynu „W sieci” podkreśla, że jego tytuł kierowany jest do konkretnej grupy odbiorców, ale nie wyklucza, że będzie chciał powalczyć o dotychczasowych czytelników „Uważam Rze” oraz „Rzeczpospolitej”.
- Nasza grupa docelowa to młodzież oraz ludzie starsi. Ci, którzy lubią dużo czytać. Oczywiście o nastawieniu raczej konserwatywnym, ale pismo budujemy w ten sposób, by złapać łączność z czytelnikami z centrum. Oczywiście, przyciągnięcie czytelników „Uważam Rze” i „Rz” to naturalny cel w tej sytuacji. Chcę jednak podkreślić, że jeszcze przed upadkiem „Uważam Rze” nasze pismo wyraźnie złapało dobry kontakt z czytelnikami. Widać była potrzeba uzupełnienia rynku o kolejną propozycję - mówi Jacek Karnowski.
Jacka Karnowskiego zapytaliśmy o to, czy można spodziewać się zaistnienia na łamach „W sieci” wszystkich tych dziennikarzy, których nie ma już w „Rzeczpospolitej” oraz w „Uważam Rze”. – Zapraszamy wszystkich chętnych. Mamy świadomość, że w „Uważam Rze” pracowało wielu wybitnych dziennikarzy, z wieloma jesteśmy w trakcie rozmów. Z drugiej strony chciałbym jednak podkreślić, że założeniem magazynu „W sieci” było zebranie energii, twórców czy nazwisk, które do tej pory były niewykorzystane. Zależało nam na młodych autorach, w tym na naszych dziennikarzach z newsroomu - chcieliśmy, aby oni zaistnieli także w magazynie drukowanym. Dla nas najważniejszy jest nasz produkt i nawet, jeśli nie mielibyśmy żadnego autora z „Uważam Rze” (co wydawało się przez chwilę realnym scenariuszem), to, sądzę, bylibyśmy w stanie to wszystko udźwignąć. Taki scenariusz, zmuszający nas do oparcia się wyłącznie na własnych autorach, był zakładany jako jedna z opcji - mówi Jacek Karnowski.
Co Jacek Karnowski myśli o sytuacji, która ma miejsce w Presspublice? - Towarzyszy mi przede wszystkim bardzo duże odczucie niepokoju w związku z tym, co działo się najpierw po zwolnieniu osób, dzięki którym opublikowany został artykuł o trotylu na pokładzie rządowego Tupolewa, a później po odwołaniu Pawła Lisickiego z funkcji redaktora naczelnego tygodnika „Uważam Rze”. Mamy do czynienia z ograniczaniem wolności słowa w naszym kraju. W głównych mediach panuje swoisty monogłos, opierający się na promowaniu jednej partii, a duża część społeczeństwa jest wypychana poza media lub spychana do mediów niszowych. Uważam, że należy mówić już wprost: w Polsce mamy groźbę faktycznej likwidacji pluralizmu w mediach. Wracamy do czasów, w których albo się popiera władzę i wtedy można uprawiać zawód, albo się władzy nie popiera, i jest się wówczas spychanym do podziemia. By tej groźbie zapobiec, budujemy własne media - zapowiada redaktor naczelny „W sieci”.
Karnowski stwierdza w rozmowie z nami, że - jego zdaniem - za decyzjami Grzegorza Hajdarowicza stoi obóz rządzący. - Myślę, że te wszystkie zmiany, które zostały przeprowadzone w „Rzeczpospolitej”, a potem w „Uważam Rze”, nie miały żadnego ekonomicznego uzasadnienia. Te dwa tytuły były skierowane do około 30-procentowego segmentu społeczeństwa, który myśli inaczej niż obóz rządzący. Z biznesowego punktu widzenia bez sensu jest upodabnianie „Rzeczpospolitej” np. do „Gazety Wyborczej”, należałoby raczej szukać różnicy. Powstaje wrażenie, że Grzegorz Hajdarowicz rozumie świat mediów w bardzo specyficzny, egzotyczny sposób - mówi Jacek Karnowski.
Redaktor naczelny „W sieci” jest pewien, że zmiany personalne, do jakich doszło w „Uważam Rze”, oznaczają koniec tego tygodnika.
- Nie wiem, czy Hajdarowiczowi uda się stworzyć teraz jakąś nową jakość w tym tygodniku. Na pewno nie będzie to pismo wiarygodne dla dotychczasowych czytelników. Być może wydawca będzie chciał trafić do nowej grupy odbiorców związanych z tzw. „neoendecją” czy z Januszem Korwinem-Mikke. Dodam jeszcze, że moim zdaniem jest nieuczciwością używanie tytułu „Uważam Rze” z podtytułem „tygodnik autorów niepokornych” przez tych, którzy ten „skradziony” kąsek od władzy wzięli. To był przecież pewien szyld, sztandar, pod którym zjednoczyło się środowisko podobnie myślące, mające do miana „niepokornych” solidne prawa, potwierdzone życiorysami - podkreśla Jacek Karnowski.
Jacek Karnowski był w latach 2009-2010 szefem „Wiadomości” w TVP1. Zapytaliśmy go o opinię na temat tego, jak się ma ten program obecnie. - Sądzę, że „Wiadomości” popełniają ogromny błąd ścigając się z telewizjami komercyjnym w dyscyplinie pt. kto wprowadzi do swojego programu więcej elementów zabawowo-rozrywkowych. To jest droga donikąd, ponieważ takiego wyścigu TVP nigdy nie wygra. Kolejnym błędem podcinającym de facto misję publiczną TVP jest totalna banalizacja i infantylizacja przekazu, co sprowadza się omijania spraw ważnych i do pokazywania tych wszystkich „michałków” w ilościach niestrawnych. Uważam, że nie ma sensu robić kopii telewizji komercyjnych, ponieważ to niczemu nie służy. Nie mówię tego, by komukolwiek dokuczyć, ale by przestrzec przed fatalnymi dla mediów publicznych skutkami - mówi Jacek Karnowski.
Jacek Karnowski, który kiedyś sam był oskarżany o upolitycznianie „Wiadomości” nie chciał oceniać obecnego przekazu politycznego tego programu. Jak reaguje dzisiaj na zarzuty kierowane pod jego adresem za czasów, kiedy szefował „Wiadomościom”? - To zarzuty, które kieruje się w Polsce wobec wszystkich dziennikarzy, którzy nie zgięli karku przed obecną władzą, a zwłaszcza wobec tych, którzy nie porzucili śp. Prezydenta w smoleńskim błocie. Nie robią na mnie żadnego wrażenia, bo rozumiem, jaki mechanizm społeczny kryje się za taką stygmatyzacją. Jak w PRL - jesteś w PZPR, nie robisz polityki, uznajesz istnienie opozycji - jesteś „upolityczniony” - stwierdza nasz rozmówca.
Z Jackiem Karnowskim, redaktorem naczelnym dwutygodnika „W sieci”, rozmawiamy o sytuacji na polskim rynku mediów prawicowych oraz o planach związanych z przyszłością nowego magazynu opinii, jakim jest „W sieci”.
Krzysztof Lisowski: Wygląda na to, że wydanie pierwszego numeru magazynu „W sieci” to spory sukces. Poinformowaliście nawet media, że planujecie dodruk. Ile egzemplarzy dotąd sprzedaliście, ile wyniesie dodruk i na jaką sprzedaż liczycie w przyszłości?
Jacek Karnowski, redaktor naczelny dwutygodnika „W sieci”: Na razie nie chcemy ujawniać danych ani planów dotyczących poziomu sprzedaży. Powiem może w taki sposób - jest dobrze. Przed startem zakładaliśmy, że poziom sprzedaży na poziomie połowy nakładu byłby sukcesem. Już wiemy, że będzie lepiej. W tym momencie budujemy mapę nasycenia rynku. Właściwą sprzedaż poznamy dopiero po publikacji drugiego oraz trzeciego numeru. Jeśli chodzi o pierwszy numer, to wiemy tylko, że w niektórych miejscach zabrakło egzemplarzy, ale w innych miejscach być może te egzemplarze są jeszcze dostępne. Mam poczucie, że na ten moment nasze oczekiwania zostały wyraźnie przekroczone. Jeśli chodzi o dodruk pierwszego numeru, to wyniósł on 40 tysięcy egzemplarzy. Zostaną one przekazane w te miejsca, gdzie wiemy, że „W sieci” zostało już całkowicie wyprzedane.
Rynek zareagował na Wasz dwutygodnik dość pozytywnie. Liczycie na długofalowy sukces?
Mam odczucie, że nasz plan został zrealizowany nawet w 110 procentach. Jesteśmy pismem, którego bilans ekonomiczny zbudowany został na dość niskim poziomie. Tytuł jest tworzony na bazie naszych portali (m.in. wPolityce.pl oraz wGospodarce.pl - przyp. red.) - zarówno kadrowej, jak i zasobów - a to sprawia, że struktura jest dużo bardziej wydajna. Nie bez znaczenia jest też to, że nasze pismo korzysta z promocyjnego wsparcia naszych portali, dzięki temu mamy dostęp do około miliona potencjalnych nabywców, którzy w ciągu miesiąca czytają teksty chociażby na platformie wPolityce.pl. Ale wiemy też, że na długofalowy sukces trzeba długo i ciężko pracować. Na pewno chciałbym podziękować tym czytelnikom, którzy obdarzyli nas zaufaniem kupując pierwszy numer. Wierzę, że kupią kolejne wydania.
Co znajdzie się w drugim numerze oprócz przedruków z internetu?
Zamierzamy zająć się oczywiście kwestią wolności słowa w Polsce, będzie to temat numeru. Zarówno na poziomie analitycznym, jak i konkretnym, związanym z uderzeniem w „Uważam Rze”. Numer zapowiada się naprawdę ciekawie.
Czy uważa Pan, że formuła polegająca na tym, że „lwia część” magazynu składa się z przedruków tekstów z internetu, a tylko część kontentu to materiały przygotowane specjalnie dla drukowanego wydania w dłuższej perspektywie sprawdzi się i utrzyma? Same przedruki z internetu mogą stać się odtwórcze...
Z pewnością wraz z rozwojem pisma punkt ciężkości będzie się przesuwał w kierunku tekstów pisanych specjalnie na potrzeby kolejnych numerów. Już tak się dzieje. Chcemy jednak utrzymać wyraźną łączność z siecią, z internetem. Będziemy dbali, by tej drugiej, internetowej nogi nie zgubić, mimo oczywistych pokus pójścia w kierunku „standardowego” tygodnika.
Właśnie, mówi się o tym, że bardzo szybko „W sieci” może przeobrazić się z dwutygodnika w tygodnik. Kiedy ewentualnie byłoby to możliwe?
Ten kierunek wydaje się oczywisty. Analizujemy obecnie sytuację - zarówno „moc” naszej redakcji, jak i rynek, kalkulujemy koszty. Myślę, że lada dzień można spodziewać się jasnego komunikatu w tej sprawie.
Tworząc dwutygodnik „W sieci”, o jakiej grupie docelowej myśleliście? Czy zamierzacie w obecnej sytuacji powalczyć o odbiorców „Rzeczpospolitej” oraz „Uważam Rze”?
Nasze grupy docelowe to młodzież oraz ludzie starsi. Ci, którzy lubią dużo czytać. Oczywiście o nastawieniu raczej konserwatywnym, ale pismo budujemy w ten sposób, by złapać łączność z czytelnikami z centrum. Oczywiście, przyciągnięcie czytelników „Uważam Rze” i „Rz” to naturalny cel w tej sytuacji. Chcę jednak podkreślić, że jeszcze przed upadkiem „Uważam Rze” nasze pismo wyraźnie złapało dobry kontakt z czytelnikami. Widać była potrzeba uzupełnienia rynku o kolejną propozycję.
Za sprawą prezentowania konserwatywnych poglądów w sposób naturalny będziecie przez niektóre osoby kojarzeni częściowo z segmentem mediów, do którego należy „Gazeta Polska”. Jak Pan ocenia „Gazetę Polską” pod kątem merytorycznym?
Cenię „Gazetę Polską”. Jest pismem bardzo potrzebnym, ciekawym, ma wielu wartościowych autorów. My jednak budujemy własne media, różniące się od „GP” - przede wszystkim dlatego, że jesteśmy inni. Nie fundamentalnie, ale jednak. Mamy inną wrażliwość, operujemy inną estetyką, innym językiem. I to dobrze, że w ramach jednej, dużej społeczności są różne środowiska.
Z redakcji „Uważam Rze”, po zwolnieniu Pawła Lisickiego, odejście zapowiedziało wielu publicystów. Czy jest możliwe, aby większość z nich pojawiła się na łamach Waszego tytułu?
Zapraszamy wszystkich chętnych. Mamy świadomość, że w „Uważam Rze” pracowało wielu wybitnych dziennikarzy, z wieloma jesteśmy w trakcie rozmów. Z drugiej strony chciałbym jednak podkreślić, że założeniem magazynu „W sieci” było zebranie energii, twórców czy nazwisk, które do tej pory były niewykorzystane. Zależało nam na młodych autorach, w tym na naszych dziennikarzach z newsroomu - chcieliśmy, aby oni zaistnieli także w magazynie drukowanym. Dla nas najważniejszy jest nasz produkt i nawet, jeśli nie mielibyśmy żadnego autora z „Uważam Rze” (co wydawało się przez chwilę realnym scenariuszem), to, sądzę, bylibyśmy w stanie to wszystko udźwignąć. Taki scenariusz, zmuszający nas do oparcia się wyłącznie na własnych autorach, był zakładany jako jedna z opcji.
Myśli Pan, że jest miejsce na kolejne tygodniki opinii?
Uważam, że na rynku jest miejsce na wiele tygodników. Skoro jest miejsce dla czterech lewicowo-liberalnych, to spokojnie znajdzie się miejsce dla kolejnego konserwatywnego, zwłaszcza profesjonalnie robionego. W porównaniu z „Uważam Rze” chcemy być pismem trochę lżejszym. Skupiamy się jednak nie na porównywaniu, ale na pracach nad kolejnymi wydaniami „W sieci”. Nie zajmujemy się zakulisowymi rozmowami na temat tego, czy ktoś z ekipy „Uważam Rze” będzie z nami tworzył „W sieci” czy też nie, choć jesteśmy otwarci na wszelkiego rodzaju propozycje.
A jakie odczucie towarzyszą Panu w świetle tego, co dzieje się teraz w Presspublice?
Towarzyszy mi przede wszystkim bardzo duże odczucie niepokoju w związku z tym, co działo się najpierw po zwolnieniu osób, dzięki którym opublikowany został artykuł o trotylu na pokładzie rządowego Tupolewa, a później po odwołaniu Pawła Lisickiego z funkcji redaktora naczelnego tygodnika „Uważam Rze”. Mamy do czynienia z ograniczaniem wolności słowa w naszym kraju. W głównych mediach panuje swoisty monogłos, opierający się na promowaniu jednej partii, a duża część społeczeństwa jest wypychana poza media lub spychana do mediów niszowych. Uważam, że należy mówić już wprost: w Polsce mamy groźbę faktycznej likwidacji pluralizmu w mediach. Wracamy do czasów, w których albo się popiera władzę i wtedy można uprawiać zawód, albo się władzy nie popiera, i jest się wówczas spychanym do podziemia. By tej groźbie zapobiec, budujemy własne media.
Z czego - Pana zdaniem - mogą wynikać decyzje personalne podejmowane w Presspublice?
Wydaje mi się oczywiste to, że za decyzjami Grzegorza Hajdarowicza stoi tak naprawdę obóz rządzący. Myślę, że te wszystkie zmiany, które zostały przeprowadzone w „Rzeczpospolitej”, a potem w „Uważam Rze”, nie miały żadnego ekonomicznego uzasadnienia. Te dwa tytuły były skierowane do około 30-procentowego segmentu społeczeństwa, który myśli inaczej niż obóz rządzący. Z biznesowego punktu widzenia bez sensu jest upodabnianie „Rzeczpospolitej” np. do „Gazety Wyborczej”, należałoby raczej szukać różnicy. Powstaje wrażenie, że Grzegorz Hajdarowicz rozumie świat mediów w bardzo specyficzny, egzotyczny sposób.
Czy myśli Pan, że „Uważam Rze” mimo wszystko przetrwa?
Zmiany personalne, do jakich doszło w „Uważam Rze”, oznaczają koniec tego tygodnika. Nie wiem, czy Hajdarowiczowi uda się stworzyć teraz jakąś nową jakość w tym tygodniku. Na pewno nie będzie to pismo wiarygodne dla dotychczasowych czytelników. Być może wydawca będzie chciał trafić do nowej grupy odbiorców związanych z tzw. „neoendecją” czy z Januszem Korwinem-Mikke. Dodam jeszcze, że moim zdaniem jest nieuczciwością używanie tytułu „Uważam Rze” z podtytułem „tygodnik autorów niepokornych” przez tych, którzy ten „skradziony” kąsek od władzy wzięli. To był przecież pewien szyld, sztandar, pod którym zjednoczyło się środowisko podobnie myślące, mające do miana „niepokornych” solidne prawa, potwierdzone życiorysami.
W Pana portalu wPolityce.pl pojawił się ostatnio materiał sugerujący, iż nadszedł teraz czas, aby sfinalizować dawno podjęte decyzje i po pacyfikacji „Rzeczpospolitej” oraz „Uważam Rze” połączyć Presspublikę z Agorą. Myśli Pan, że jest to realne?
Z ekonomicznego punktu widzenia ten pomysł wydaje się dość egzotyczny. To miałoby sens tylko wtedy, jeśli Presspublica po prostu by się poddała i oddała w ręce Agory. Agora w zamian za spłatę długu Presspubliki przejęłaby walną część tortu reklamowego Presspubliki. Tylko w takim wymiarze miałoby to sens, na pewno nie w wymiarze korzyści dla debaty publicznej. W tym sensie nie miałoby to żadnego znaczenia. Poza tym nie wiem, czy zgodziłby się na coś takiego UOKiK.
Jestem ciekaw, czy ogląda Pan „Wiadomości” w TVP, których był Pan przez jakiś czas szefem? Co Pan myśli o tym programie?
Sądzę, że „Wiadomości” popełniają ogromny błąd ścigając się z telewizjami komercyjnym w dyscyplinie pt. kto wprowadzi do swojego programu więcej elementów zabawowo-rozrywkowych. To jest droga donikąd, ponieważ takiego wyścigu TVP nigdy nie wygra. Kolejnym błędem podcinającym de facto misję publiczną TVP jest totalna banalizacja i infantylizacja przekazu, co sprowadza się omijania spraw ważnych i do pokazywania tych wszystkich „michałków” w ilościach niestrawnych. Uważam, że nie ma sensu robić kopii telewizji komercyjnych, ponieważ to niczemu nie służy. Nie mówię tego, by komukolwiek dokuczyć, ale by przestrzec przed fatalnymi dla mediów publicznych skutkami.
Czy uważa Pan, że „Wiadomości” są obecnie upolitycznione?
Przekazu politycznego nie chcę komentować, choć oczywiście mam wyrobione zdanie.
W czasie, kiedy Pan kierował „Wiadomościami” kierowano zarzuty pod Pana adresem, że promuje Pan ówczesną opcję rządzącą, czyli PiS. Jak Pan się zapatruje z perspektywy na tę kwestię?
To zarzuty, które kieruje się w Polsce wobec wszystkich dziennikarzy, którzy nie zgięli karku przed obecną władzą, a zwłaszcza wobec tych, którzy nie porzucili śp. Prezydenta w smoleńskim błocie. Nie robią na mnie żadnego wrażenia, bo rozumiem, jaki mechanizm społeczny kryje się za taką stygmatyzacją. Jak w PRL - jesteś w PZPR, nie robisz polityki, uznajesz istnienie opozycji - jesteś „upolityczniony”.
Ogląda Pan programy informacyjne w jakichś innych stacjach telewizyjnych?
Oglądam przede wszystkim kanały informacyjne, w tym szczególnie TVP Info oraz Polsat News. Nie oglądam TVN 24, gdyż jest to program najmniej wiarygodny - jest tam najwięcej kreacji i prób zarządzania ludzkimi emocjami. Myślę, że takich stacji powinno się unikać chociażby po to, aby zachować świeżość swojego spojrzenia na pewne sprawy.
Jest Pan szefem portalu wPolityce.pl. Jaka będzie przyszłość tego portalu i w kim upatrywałby Pan teraz bezpośredniej konkurencji dla Was?
wPolityce.pl jest bliskie granicy miliona unikalnych użytkowników. Serwis stale rośnie, dużo szybciej niż podobne portale. Chcemy teraz nieco rozbudować nasz newsroom, by zwiększyć produkcję własnych, dobrych jakościowo materiałów. Będziemy też rozwijali sekcję „telewizyjną”. No i budujemy większą grupę portali - świetnie idzie wNas, krzepnie wGospodarce. Planujemy kolejne przedsięwzięcia. Konkurencja w internecie rzadko jest bezpośrednia. To nie rynek prasy, na którym większość ludzi kupuje po jednym wydawnictwie. Jeżeli przybywa portali - internauci odwiedzają więcej miejsc. Ale oczywiście wyniki mają znaczenie.
O rozmówcy
Jacek Karnowski, absolwent socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1998-2005 reporter polskiej sekcji BBC. Do lutego 2007 reporter telewizyjnych „Wiadomości”, później pracował w telewizji Puls, był także kierownikiem redakcji „Panoramy” w TVP2. W latach 2009-2010 szef telewizyjnych „Wiadomości” (TVP1). PO zwolnieniu z TVP1 stworzył portal wPolityce.pl, którego jest redaktorem naczelnym. Do listopada br. był publicystą tygodnika „Uważam Rze”. 26 listopada br. ukazał się pierwszy numer dwutygodnika „W sieci”, którego jest twórcą i redaktorem naczelnym.
Dołącz do dyskusji: Jacek Karnowski: Jest miejsce dla wielu tygodników opinii