Dlaczego „The Morning Show” Apple TV+ przestało mieć znaczenie? Recenzja premiery trzeciego sezonu
Pierwszy sezon „The Morning Show” był niczym katharsis. Serial odważnie i kompleksowo skomentował ruch #MeToo, skupiając się na problemie przemocy seksualnej w mediach. Chciałoby się powiedzieć, że to co oglądaliśmy jako fikcję w 2019, w serialu Apple TV+ dzisiaj pojawia się w rodzimych nagłówkach, w kontekście sytuacji dziennikarza TVP. I na tym polegała siła serialu. Starał się być blisko ważnych tematów społecznych. A jak było później?
Drugi sezon wyeksploatował temat pandemii koronawirusa i osłabił znaczenie bomby, która wybuchła w pierwszej odsłonie. Dwa premierowe odcinki sezonu trzeciego skupiają się na dużym przedsięwzięciu, jakie telewizja UBA realizuje z miliarderem Paulem Marksem (w tej roli Jon Hamm). Alex Levy (Jennifer Aniston) ma być jedną z uczestniczek testowego lotu w kosmos jedną z rakiet należących do Marksa. Brzmi nieco kuriozalnie i tak właśnie całe zdarzenie przebiega, chociaż skład pasażerski w ostatniej chwili się zmienia.
Kobiety przejmują ster?
„The Morning Show” stara się nadążać i trzymać rękę na pulsie medialnego tu i teraz, odnotowując wszystko, co istotne w rzeczywistości poza ekranowej, ale robi to w sposób karykaturalny. Źle napisane dialogi i fatalna mimika Jennifer Aniston, której bohaterka nadmiernie dramatyzuje i wyolbrzymia, przypomina intrygi rodem z opery mydlanej („ktoś coś komuś powiedział” sprawdza się tak samo dobrze w stacji UBA, jak i u Forresterów).
Amerykańscy recenzenci sporo miejsca poświęcili istotności dwóch bohaterek, które starają się obalić zastany porządek rzeczy, czyli mężczyzn u władzy. Postać Bradley Jackson (Reese Witherspoon) i Alex chwalone są za odwagę i nieszablonowe działania. Niestety, nie do końca tak jest, ponieważ bohaterki w kryzysowych momentach uwieszają się na męskich ramionach i skruszone proszą o pomoc (przykładem jest sytuacja z drugiego odcinka, kiedy Bradley próbuje wymóc na prezesie stacji, Corym Ellisonie pomoc w sprawie ważnej dla niej z powodów osobistych, ale usiłuje przekonać go, że to dla dobra całej telewizji). Alex nieustannie podkreśla swój wpływ na rozwój telewizji UBA, ale przecież bohaterka prowadzi pasmo śniadaniowe, a nie wyjeżdża, aby kręcić reportaże z krajów objętych wojną. Nie zmienia to jednak faktu, że roszady w stacji przypominają zmiany, jakie przeszedł program „Dzień dobry TVN” przed wakacyjną przerwą, co dowodzi, że „The Morning Show” potrafi pokazać telewizyjne kulisy.
Granice prywatności w mediach
Nowy sezon otwiera ważny wątek dotykający prywatności pracowników telewizji i tego, jak nieustanne bycie online potrafi się zemścić. Wycieki danych, ataki hakerskie i szantaże, to kwestia na tyle uniwersalna, że dotyka każdego z nas, niezależnie od wykonywanego zawodu. I w tym temacie tkwi największy potencjał na to, aby sezon rozwinął się w nieoczekiwanym kierunku. Najlepsze co dotychczas wydarzyło się w „The Morning Show” to wątki mocno branżowe, pokazujące jak działają media i jak wygląda kuchnia telewizyjna, której jako widzowie nie znamy.
Najsłabszym ogniwem są dwie główne bohaterki i kreacje aktorskie Aniston i Witherspoon. Jenifer Aniston po latach występowania w komediach romantycznych i sitcomie, bardzo stara się stworzyć wyrazistą postać w dramacie mającym ambicje otrzymania etykietki „jakościowy” i „prestiżowy”, ale nie najlepiej jej to wychodzi. Aktorka – o czym już wspominałam - posługuje się okrojonym zestawem min, albo jest zdziwiona, albo zirytowana, a kiedy komuś gratuluje, trudno dociec czy Alex mówi szczerze, czy to sarkazm. Z kolei bohaterka grana przez Reese Witherspoon jest przez twórców usilnie odmładzana (przynajmniej o dekadę w stosunku do wieku aktorki), w końcu ma być postacią z młodszej generacji niż Levy. Prowadzi to do kuriozalnych sytuacji, w których Bradley jest tak bardzo skupiona na tym, jak się porusza i czy jest wystarczająco olśniewająca jako nowa gwiazda wieczornego pasma wiadomości, że na nic więcej nie starcza jej czasu.
Atak hakerski na Sony w 2014 roku
„The Morning Show” staje się kosztowną operą mydlaną, a kolejne wątki romansowe, sekrety i wyznania tylko utwierdzają w tym przekonaniu. Wątek, który budować będzie trzeci sezon, czyli atak hakerski nawiązuje do prawdziwych wydarzeń, jakie miały miejsce w firmie Sony w 2014 roku. Wówczas grupa hakerów nazywających się The Guardians of Peace uzyskała dostęp do danych personalnych pracowników, numerów ubezpieczenia społecznego, maili, a także scenariuszy i nieudostępnionych jeszcze filmów. Atak kosztował Sony 15 milionów dolarów, a jak twierdzi – w rozmowie z pismem „Time” – prof. Suman Jana z Uniwersytetu Columbia, mimo współczesnych zabezpieczeń, takie historie wciąż mogą się przydarzać.
Ważny jest także wątek miliardera wzorowanego na biografii Elona Muska. Musk ostatnio „zdemolował” Twitter (obecnie X) i zdaje się na tym nie poprzestawać. Podobnie rzecz wygląda z Paulem Marksem, który chce kupić telewizję UBA i – a to niespodzianka – wprowadzić tam własne porządki. Historia Marksa przypomina wątek z ostatniego sezonu „Sukcesji”.
Przed nami osiem kolejnych odcinków (sezon liczy ich dziesięć), aby przekonać się, czy „The Morning Show” ma jeszcze rację bytu, czy pomysły twórcom skończyły się po pierwszym sezonie. W pierwszych dwóch odcinkach pojawił się lot w kosmos, dyskusja o Rosji i Putinie, hakerzy zatem - jak u Hitchcocka - było już trzęsienie ziemi, ale napięcie cały czas rośnie.
Serial „The Morning Show” dostępny jest na Apple TV+.
Dołącz do dyskusji: Dlaczego „The Morning Show” Apple TV+ przestało mieć znaczenie? Recenzja premiery trzeciego sezonu