Tomasz Lis nie stracił właśnie resztek autorytetu. Nie można stracić tego, czego się nigdy nie miało (felieton)
Sprawa rządów Tomasza Lisa w “Newsweeku” wróciła po niemal dwóch latach, dzięki kolejnemu tekstowi Szymona Jadczaka i w związku z ostatecznym umorzeniem śledztwa przez prokuraturę. A przy okazji rozbudziła pokoleniową dyskusję o stylu zarządzania w mediach i “upadłym idolu”. Rzecz w tym, że dla ludzi urodzonych w latach 90. i później Tomasz Lis nigdy, ale to nigdy nie był autorytetem.
Opublikowany w minioną środę artykuł Szymona Jadczaka w Wirtualnej Polsce sprawił, że myśli wielu Polaków ponownie skierowały się w stronę Tomasza Lisa. Po umorzeniu jego sprawy przez prokuraturę były redaktor naczelny “Newsweeka” triumfuje i rozgłasza wieści o swojej niewinności, podczas gdy jego oponenci zgrzytają zębami z frustracji na przedawnienie w sprawie tak delikatnej jak naruszenie nietykalności cielesnej. Nie brak głosów, że po nagłośnieniu sprawy Lisa treść tego paragrafu powinna zostać natychmiast zmieniona. Pojawiają się też wątpliwości dotyczące klasyfikacji czynu przyjętej przez prowadzącą sprawę prokurator.
W tym miejscu głośno i wyraźnie trzeba powiedzieć jedno - czyny Tomasza Lisa przedstawione w przytoczonych przez WP zeznaniach świadków budzą jak najbardziej słuszne oburzenie, zniesmaczenie i współczucie dla kobiet, które tego doświadczyły. Bez względu na to, jak wiele tweetów dotyczących swojej niewinności napisze Tomasz Lis, nie pozwólmy światu zapomnieć, że prokuratorka prowadząca sprawę zakwalifikowała jego czyny wobec dwójki pracownic jako mogące naruszać artykuł kodeksu karnego dotyczący naruszenia nietykalności cielesnej.
Były naczelny “Newsweeka” taki niewinny i taki skromny
A skoro o tweetach redaktora mowa, to cudownie obserwować ich błyskawiczną ewolucję od pozorowanej skromności do emotkowego prężenia muskułów i pokazywania znaku wiktorii. Jeszcze o godzinie 9:02 Tomasz Lis pisał (nieco nieuważnie, bo z literówką): “Zero tryumfalizmu ani satysfakcji. Raczej ulga. Decyzja o umorzeniu mojej sprawy to chwila radości dla moich najbliższych po tum jak przez dwa lata zafundowano im piekło, a teraz widać, że od początku mówiłem prawdę. To oni zasługują na przeprosiny i za ich cierpienia przepraszam”. Zaraz potem się jednak rozpędził, bo zaledwie godzinę później odpisywał Szymonowi Jadczakowi już zdecydowanie inaczej.
Sprawa umorzona. Od początku mówiłem, że jestem absolutnie niewinny. Teraz to jest na papierze z pieczęcią państwa. 💪✌️
— Tomasz Lis (@lis_tomasz) May 22, 2024
Nie będę tutaj tłumaczyć Tomaszowi Lisowi różnicy między decyzją o uniewinnieniu podjętą przez niezawisły sąd a umorzeniem postępowania przez prokuraturę w związku z przedawnieniem się karalności popełnionego czynu. Zrobili to wystarczająco dobrze komentujący oba posty internauci, dzięki interwencji których Twitter/X dołączył do drugiego z nich wyjaśniającą adnotację. Nie jest to może pieczęć państwa, ale w tym wypadku musi chyba wystarczyć.
Czytaj też: Tomasz Lis zaostrzył język na Twitterze. “Ściągnął poziom niżej polską debatę”
Z drugiej strony, przytoczone powyżej zdania, jak na Lisa, nie brzmią wyjątkowo ostro. “Kałownia” to nie jest. Byłego naczelnego “Newsweeka” stać na więcej, temu zaprzeczyć nie sposób. O ile oczywiście “więcej” rozumiemy jako zejście jeszcze bardziej poniżej akceptowalnego poziomu dla jakiegokolwiek dziennikarza mającego w sobie resztki obiektywizmu. Tylko, czy Tomasz Lis kiedykolwiek się powyżej go utrzymywał?
Tomasz Lis nie jest “upadłym idolem”. Nie dla nas
W komentarzach środowiska dziennikarskiego na jego temat przewija się od dwóch lat sentyment o “upadłym idolu”, który zagubił właściwą ścieżkę. Nawet w zeznaniach dziennikarzy “Newsweeka” dla prokuratury przewija się wątek zmiany zachowań Tomasza Lisa na gorsze po wyborach w 2015 roku. Ich szef miał się stać wtedy "obsesyjny i bardziej radykalny", a “atmosfera zmieniła się na gorsze”. W tych stwierdzeniach kryje się na pewno trochę prawdy, bo dalsza brutalizacja języka publicznego w ciągu ostatnich 9 lat jest niezaprzeczalnym faktem.
Mocno gryzie się ze mną jednak przekonanie, że w jakimś momencie Tomasz Lis zawrócił z drogi światłego i obiektywnego dziennikarstwa. Jeżeli jako naczelny “Newsweeka” prezentował “styl zarządzania, który zatrzymał się w latach 90.”, co miało oznaczać choćby “grubiańskie zachowania”, i opowiadanie “dowcipów z seksualnym podtekstem”, to był jego reprezentantem odkąd tylko pamiętam. Najwyższy czas, żeby ktoś powiedział głośno prawdę, która nie będzie zaskoczeniem dla nikogo z mojego pokolenia, ale może się nim okazać dla samego zainteresowanego. Tomasz Lis nigdy nie był dziennikarskim autorytetem dla dzisiejszych trzydziesto- i dwudziestoparolatków.
Dzisiejszy tekst w wp, to nic innego jak kolejna próba przykrycia nieprawdy, którą rozsiewali na mój temat przez 2 lata. Nie potwierdziły się żadne ze stawianych mi dwa lata temu zarzutów.
1. Nie było, tak jak mówiłem od początku, żadnego molestowania seksualnego.
2. Nie było,…— Tomasz Lis (@lis_tomasz) May 22, 2024
W oczach osób wchodzących do tego zawodu po 2010 roku jego sposób opisywania rzeczywistości był zbyt prostacki, a sądy na jej temat zbyt płaski. Prawdziwy dziennikarz nie widzi wszędzie dookoła wrogów, których należy zmiażdżyć, Tomasz Lis naszym zdaniem widział ich na każdym kroku. Nie miały znaczenia afiliacje polityczne, bo stylu Lisa nikt nie szanował i nikt nie lubił. Ze świecą można było szukać kogokolwiek, kto przyznawałby się do bycia fanem jego programów, kto uważałby, że “Newsweek” za jego rządów stał się lepszym tygodnikiem.
Co ważne, nie chodzi tutaj o pokoleniowy upadek autorytetów, choć oczywiście w dobie social mediów zdecydowanie łatwiej zobaczyć, że dawni idole zdecydowanie nie są krystaliczni. Zbyt często zdecydują się zrobić lub powiedzieć publicznie coś, co przyprawia o zażenowanie. Tomasz Lis zdecydowanie nie należy jednak do tej grupy, bo aby stracić szacunek trzeba go sobie najpierw zbudować. Znałem ludzi, którzy uwielbiali Monikę Olejnik, Pawła Lisickiego, Piotra Semkę, Bogdana Rymanowskiego, Mateusza Borka, Dorotę Gawryluk czy Kamila Durczoka. Sam przed laty znacznie wyżej ceniłem sobie dziennikarskie umiejętności Jacka Żakowskiego i żyłem w bardzo naiwnym przekonaniu, że Piotr Kraśko reprezentuje sobą wysokie standardy. Dziś wiem już lepiej. Natomiast w ciągu wielu lat studiów i pracy dziennikarskiej ani razu nie spotkałem się z osobą, która powiedziałaby: “Chcę być jak Tomasz Lis”.
Koślawy wymiar sprawiedliwości i pseudodziennikarz
Wiele kobiet (m.in. Agnieszka Wiśniewska na łamach “Krytyki Politycznej”, blogerka kataryna, czy rozmawiająca z OKO.Press prawniczka Karolina Kędziora) odebrało słowa prowadzącej sprawę Tomasza Lisa prokuratorki nt. stylu zarządzania jak z lat 90. jako próbę usprawiedliwienia byłego naczelnego “Newsweeka”. Rozumiem ich punkt widzenia, choć osobiście interpretuję jej uzasadnienie bardziej jako stwierdzenie faktu. Tak, Tomasz Lis zachowywał się w sposób karygodny, który kiedyś bywał jednak znacznie częściej akceptowany w środowisku pracy. I tak, dla osób należących do mojego pokolenia czy jeszcze młodszych traktowanie pracowników w podobny sposób musi się skończyć.
Smutna konkluzja wynikająca z tej sprawy jest moim zdaniem inna. Jeżeli kogoś naprawdę zaskoczyło, że Tomasza Lisa stać było na czyny opisane w zeznaniach świadków, to albo współczuję naiwności, albo gorąco zazdroszczę, bo przeżyli dekadę bez kontaktu z lubiącym atencję pseudodziennikarzem. Gorzej, że sprzeciw wobec takiej postawy wciąż ogranicza się do narzekania na privie do kolegi. Wciąż nazbyt wielu z nas obawia się reperkusji, nadal bardziej realny wydaje nam się zawodowy ostracyzm i zemsta wpływowego szefa od nastania sprawiedliwej kary. Choć pracownicy “Newsweeka” dostrzegali znamiona możliwego mobbingu w zachowaniach szefa, to jednocześnie nikt nie czuł się ofiarą mobbingu i nie dostrzegł, by ktoś inny był mobbowany. Nikt, bo strach w redakcjach wciąż ma się świetnie.
Dołącz do dyskusji: Tomasz Lis nie stracił właśnie resztek autorytetu. Nie można stracić tego, czego się nigdy nie miało (felieton)