Monika Mikowska: nie pracujemy za darmo, przetargi mają kulawe procedury
Agencje, błagam, ogarnijcie się wreszcie! Szanujcie swój czas, swoje zespoły, swój know-how. Kochane korporacje, pobudka! Jeśli takie talenty jak my, nie mogą przebić się przez mur i szereg procedur, to znaczy, że w Polsce dotarliśmy do szklanego sufitu, od którego się wreszcie odbijemy i popłyniemy w inną stronę - pisze Monika Mikowska, współwłaścicielka agencji mobee dick i autorka bloga jestem.mobi.
Dołącz do dyskusji: Monika Mikowska: nie pracujemy za darmo, przetargi mają kulawe procedury
http://www.meetingplanner.pl/artykuly/publikacje/art,198,mariusz-pleban-piec-argumentow-za-rejection-fee.html
Odważne słowa i potrzebne. Zaproszenie agencji do rozmów i wymóg przedstawienia wstępnych materiałów powinien wiązać się ze zwrotem chociaż części kosztów. Nie zmniejsza to oczywiście ryzyka, bo w przyszłości ponowne zaproszenie dostaną agencje, które wykazały, że są tego warte. Jednocześnie więc podniósłby się poziom przygotowywanych materiałów, a bylejakość byłaby szybciej eliminowana.
W przypadku agencji reklamowych temat ten nie budzi już zaskoczenia, czy niedowierzania.
W przypadku agencji eventowych jednak, to wciąż tylko sfera marzeń.
Rozmowy ze studentami też są wymowne. Młodzi adepci w branży nie przewidują wprowadzenia zwyczaju w zakresie zapłaty rejection fee zaproszonym agencjom, gdyż uznają, że rynek jest tak mocno zdominowany przez klienta, a stroba agencyjna podzielona, że nie jest to możliwe.
Bezsensowny bełkot, który jednoznacznie wskazuje na 2 reczy: a. autor nie rozumie rynku agencji marketingowych, b. urwał się z choinki ;)
Praca nie jest za darmo. Jeżeli agencja przygotowuje starannie koncepcję do przetargu bez wynagrodzenia to są tylko takie możliwości: a. inwestuje w klienta (ale to nie może trwać wiecznie i musi to gdzieś odzyskać), b. robi to najniższym kosztem (co oznacza, że na tej podstawie klient nie może / nie powinien wybierać ofert).
Autorka - której tekst mi się nie podoba, już samo pisanie "kochane korporacje" trąci mi śmierdzącym środowiskiem agencyjnym, którego nie znoszę sam będąc agencją (ale byłem po obu stronach) - pisze, że zwykle agencje obniżają jakość. Moim zdaniem przede wszystkim doliczają koszty tych nieudanych konkursów do zamówień.
Dlatego potem, kiedy słyszymy o stawce po wygranym konkursie zastanawiamy się za co aż tyle płaci klient? Dlaczego w zleceniu jest 200 albo 300% powietrza? Ano dlatego drodzy klienci, że sami to wymuszacie. Przerzucacie te koszty na tego, kto finalnie zamawia. Nie ma nic darmo, ludzie pracują i przynajmniej części trzeba zapłacić.
Zresztą to wszystko zostało powiedziane, a niezwykłe jest to, że jednak te fakty się nie przebijają do świadomości klientów.
Spróbujcie pogadać z agencjami w innych krajach - ten syf krwiożerczego kapitalizmu jaki my mamy dla nich jest nie do pojęcia. Bo rozumieją tam klienci i agencje, że taki rynek nikomu nie służy, a rodzi zachowania korupcyjne.
Dramatyczny jest też poziom intelektualny osób, które decydują o budżetach marketingowych w dużych firmach o dużych budżetach. To chore państwo niestety - przykład niekompetencji idzie od góry i to od wielu lat.