„Jeden z dziesięciu” niemal 30 lat na antenie. „Najprostsze rzeczy są najlepsze i najciekawsze”
Teleturniej „Jeden z dziesięciu” emitowany jest przez Telewizję Polską od 1994 roku. Wciąż z tym samym prowadzącym (Tadeusz Sznuk), z tymi samymi zasadami, z niemal niezmienioną oprawą. Wciąż jednak oglądalność jego odcinków sięga nawet miliona widzów. Z czego bierze się fenomen programu?
„Na siebie” - to sformułowanie padło z ust Artura Baranowskiego prawdopodobnie 37 razy w wyemitowanym w środę 19. odcinku 140. edycji teleturnieju „Jeden z dziesięciu”. I posypały się teksty, memy, filmiki na YouTubie. Baranowski, uczestnik i zwycięzca odcinka, osiągnął bowiem po raz pierwszy w niemal 30-letniej historii emisji programu najwyższy możliwy wynik – 803 punkty (poprzedni rekord, ustanowiony w 2021 roku przez Tomasza Orzechowskiego, to 533 punkty). Baranowski nie dał szans konkurentom, w finale biorąc na siebie wszystkie pytanie. I ani jednego nie pozostawił bez poprawnej odpowiedzi.
Chwilę później do jego rodzinnej wsi zawitali dziennikarze, w prasie ukazały się wypowiedzi ojca Baranowskiego, a nawet sołtysa. W piątek wyemitowano Wielki Finał edycji (rywalizuje w nim dziesiątka zwycięzców poprzednich odcinków, którzy zdobyli najwięcej punktów), w którym Baranowski miał wystąpić jako zwycięzca swojego odcinka. Onet.pl poinformował jednak, że mężczyzna nie przybył na nagranie, bo... zepsuł mu się samochód.
„Jeden z dziesięciu” na antenie od 1994 roku
To nie przeszkodzi jednak w emisji kolejnego odcinka programu, który w Telewizji Publicznej gości od niemal 30 lat. „Jeden z dziesięciu” to teleturniej wiedzowy oparty na brytyjskim formacie Fifteen to One wymyślonym przez Johna M. Lewisa, na licencji Modern Times Group, którego oryginał był emitowany na antenie Channel 4. Cykl w TVP jest emitowany od 1994 roku. Od początku jego istnienia gospodarzem jest dziennikarz radiowy Tadeusz Sznuk. Do 2017 roku program emitowała TVP2, od 2018 roku obecny jest w ramówce TVP1 (od poniedziałku do piątku o 18.55).
Każdy odcinek składa się z trzech etapów. W pierwszym dziesiątka graczy dostaje od prowadzącego po dwa pytania – żeby przejść do kolejnej fazy każdy musi odpowiedzieć na przynajmniej jedno. W drugim etapie zawodnik, który udzielił prawidłowej odpowiedzi, wyznacza następnego pytanego. Każdy z graczy ma trzy szanse (chyba że stracił jedną w pierwszym etapie rozgrywki), faza trwa dopóki na placu boju nie pozostanie trójka uczestników. W trzecim etapie owa trójka za dobre odpowiedzi otrzymuje punkty. Wygrywa znowu albo ostatni gracz z szansami, albo – jak w przypadku Baranowskiego – ten, który ma największą liczbę punktów (a pytania – jest ich 40 - się skończyły i zostało co najmniej dwóch graczy).
Dziesięciu graczy siedzi w półokręgu w studiu utrzymanym w niebieskich barwach, oprawa przechodziła przez te trzy dekady co najwyżej kosmetyczne zmiany. Charakterystyczna oprawa muzyczna oparta jest częściowo na jednej z niemieckich bibliotek muzycznych. Spowolniona wersja jednej ze ścieżek muzycznych doczekała się nawet własnego klipu na YouTube (jako sznukwave).
W 2020 roku zaistniało ryzyko, że publiczny nadawca zakończy emisję programu, jednak w końcu porozumiał się z producentem show, firmą Euromedia TV.
Starsi nie zaczną nagle oglądać „Magii nagości”
Dlaczego widzowie – i to wcale niemała ich liczba – wciąż chcą oglądać zdawałoby się staroświecki już format, w którym brak fajerwerków? - Splata się tutaj kilka czynników, na pewno sam pomysł był dobry, bo formaty, które nie są dobre, prędzej czy później umierają – ocenia prof. Adam Szynol, medioznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego. - Zresztą jest to licencja brytyjska, zapewne sprawdza się nie tylko w Polsce. Sprawdzona formuła na wielu rynkach – podkreśla.
- Po drugie każdy format się z jednej strony zużywa, ale z drugiej: gdzie jest nadawany ten teleturniej? W TVP1. Kto jest widzem Jedynki? Przede wszystkim starsi odbiorcy. Ci, którzy przywiązani są do formatów, nie lubią rewolucyjnych zmian, nie zaczną nagle oglądać „Magii nagości” - mówi medioznawca.
- To ludzie, którzy z pewnymi programami się zrastają. Jeżeli przed 20 lat oglądali pana Sznuka i poznają go po głosie i razem z nim starzeją, bo to też dzisiaj ważna rzecz, przyzwyczajają się i przywiązują do prowadzącego. Zwłaszcza jeśli to człowiek z pewną charyzmą, rozpoznawalny, ze świetną aparycją, kulturą, obyciem z ekranem. To dodatkowe wzmocnienie. Ponadto, jeżeli ktoś ogląda program 20 lat, w pewnym momencie dochodzi do rytualizacji: „znowu sobie obejrzę, jakie Sznuk będzie miał pytania” – dodaje.
Szynol zwraca uwagę, że widzowie lubią też „bezpieczne wyzwania”. - Siedzimy na kanapie i mówimy „o, to wiem, a on nie” albo „kurczę, jaki mądrala, ja tego nie wiem”. Lubimy formaty, w których z bezpiecznej pozycji możemy się trochę przetestować, bez żadnych konsekwencji. I czasami dowartościować, jeśli zawodnicy nie są zbyt dobrze, a czasem przeżyć efekt „wow”, kiedy znalazł się człowiek, który na kilkadziesiąt pytań z rzędu odpowiedział bezbłędnie – zaznacza.
- To składa się na sukces tego programu i pokazuje, że nie zawsze najważniejsza jest oprawa – uważa medioznawca. - Jasne, że dzisiaj ten program nie podbije serca młodego widza, nie trafi nawet do 20- czy 30-latków, natomiast adresowany jest do starszych, którzy z programem się związali, starzeją się z nim na dobre i na złe – mówi Szynol.
Coś innego od „nadymanego blichtru i plastiku”
- To był zawsze fenomen i wszyscy się przez lata zastanawiali, dlaczego ludzie to oglądają i to wciąż trwa – wspomina Sławomir Zieliński, były redaktor naczelny dyrekcji programów informacyjnych TVP, były szef TVP1, „Wiadomości”, „Teleexpressu” i „Panoramy”. - Tam się po prostu ceni wiedzę, a nie to, że ktoś się ubierze, uśmiechnie i chodzi na otwarcia sklepów za to, że dostanie parę butów – ironizuje.
Zieliński mówi, że bywały teleturnieje, w których clou było to, kto ładniej skoczy do wody. - Zgubiliśmy się w tym całym szukaniu wzorców rozrywki, a tu pojawia się facet, który odpowiad na wszystkie pytanie. To pocieszające, a zarazem straszne, jak dawno czegoś takiego nie było. A jest mnóstwo ludzi, którzy są zdolni i mądrzy, ale nie zaistnieli, bo są nieoglądani, niemodni. Takich trzeba na rękach nosić, cenić i pokazywać – zaznacza ekspert.
Zieliński dodaje, by nie zapomnieć o prowadzącym teleturniej. - Jak się popatrzy na Tadka Sznuka, który prowadzi to już ze sto lat, zaczął, gdy był młody, teraz jest ciut starszy, jak popatrzy się na modę wszystkich uczestników, swetry, koszule – to jest coś tak innego od nadymanego blichtru, plastiku, show ociekających fałszywym uśmiechem. Ludzie to szanują i oglądają. To po prostu teleturniej, w którym trzeba coś wiedzieć. Przychodzi tu nieznany człowiek mieszkający na wsi, którego rodzice prowadzą gospodarstwo mleczne. Spokojny, siedzi przy komputerze, chodzi po ulicy i nagle robi rekord. Którego nie pobije żadna aktoreczka, celebrytka czy osoba znana z tego, że jest znana, a którą się wsadza do każdego programu, żeby widz z litości na nim zawiesił wzrok – dodaje były szef TVP1.
- Ludzie cenią wiedzę. I to jest powód popularności „Jednego z dziesięciu”. Oglądają to mimo prostej formy, nieodnawianego stylu. To szacunek dla wiedzy tych, którzy tam występują i nie utożsamiają się z blichtrem dla gawiedzi – podkreśla Zieliński.
Sznuk jako mądry sąsiad
- Treść ma zawsze przewagę nad formą, a ta druga rzeczywiście jest tu staroświecka i prosta – przyznaje Maciej Grzywaczewski, producent filmowy, były wiceprezes ATM Grupy, w latach 2004-2006 dyrektor TVP1. - Teleturnieje wracają falami, stacje czasem je wycofują, bo przestająsię oglądać, a potem wracają. „Jeden z dziesięciu” nie jest drogim w produkcji programem, spokojnie można nagrać pięć czy sześć odcinków dziennie. Inny aspekt to Sznuk – sympatyczny pan, poruszający się w ramach programu, niegrymaszący. Taki mądry sąsiad, do którego się chodzi po poradę, nie wywyższa się – ocenia.
Zdaniem Grzywaczewskiego, w dalszym ciągu oglądany byłby inny słynny teleturniej sprawdzający wiedzę, czyli „Wielka gra”. Ta jednak przestała być emitowana w 2006 roku (choć co pewien czas pojawiają się pogłoski o jej reaktywacji).
- Widz szanuje ludzi, którzy mają dużą wiedzę. Bardziej niż tych, którzy mają siłę fizyczną. Podejrzewam, że widownia „Jednego z dziesięciu” jest bardziej kobieca niż męska, kobiety bardziej cenią w mężczyznach intelekt niż siłę fizyczną i ten teleturniej wpisuje się w tę konwencję – uważa były dyrektor TVP1.
„Pocieszające jest to, że ludzie cenią wiedzę i tych, którzy coś wiedzą”
Czy rekordzista może sprawić, że „Jednym z dziesięciu” zainteresuje się młodsza widownia? Prof. Szynol pozostaje sceptyczny. - Wątpię. To raczej efemeryda. Dzisiaj podbija to social media, bo temat podchwyciły media tradycyjne, to ciekawostka, fenomen, coś, co rzadko się zdarza. Jak kiedyś pierwszy milioner w „Milionerach”. Nie sądzę, żeby można było to przekuć na gwałtowny wzrost oglądalności programu. Choćby z przyczyn, o których mówiłem wcześniej. To program nadawany w telewizji, która swój przekaz adresuje głównie do starszych odbiorców. Format jest mocno wyeksploatowany, raczej nie przyciągnie młodszych. Nie ten format, nie ta telewizja, nie ten kanał, nie ten prowadzący. Nie spodziewałbym się także nagłej chęci ze strony młodszych, by chcieli sprawdzić swoich sił w programie – dodaje medioznawca.
Inaczej sprawę postrzega Zieliński. - Każde sytuacje tego typu napędzają zainteresowanie. Do wielu osób dotarło, że taki teleturniej istnieje. Najprostsze rzeczy są najlepsze i najciekawsze. Pocieszające jest to, że ludzie cenią wiedzę i tych, którzy coś wiedzą. Na tle tego ogłupiania, programów, które polegają na tym, że ktoś wygląda, jest silny, kogoś opluje. Tu jest wiedza. Przychodzi człowiek ścichapęk i wszystko wygrywa – podkreśla.
Czy „Jeden z dziesięciu” ma przed sobą świetlistą i długą przyszłość? Nawet po tym, jak Tadeusz Sznuk przejdzie na emeryturę? - Nie ma ludzi niezastąpionych – ucina Maciej Grzywaczewski. - Można pomyśleć o jakimś youtuberze, który będzie próbował przyciągnąć młodszego widza. Ale stacja musi mieć cierpliwość, bo każda taka zmiana wiąże się z pewnym tąpnięciem. Część widzów tego nie zaakceptuje, nowi jeszcze nie przyjdą. Zawsze najtrudniejsze jest pozyskanie nowych widzów, trochę czasu może minąć. To jak z programem „Nasz nowy dom” w Polsacie. Myślę, że nowa prowadząca z czasem zbuduje swoją widownię – dodaje.
Ale co innego może zagrozić dalszej emisji programu. - Telewizja jako sposób komunikowania się z widzem w ogóle będzie obumierał, za 10 czy 15 lat będzie dominował stream, to będzie główny sposób korzystania z mediów elektronicznych – przewiduje Grzywaczewski. - Młodzież już w ogóle nie ogląda telewizji, a to najcenniejszy widz z punktu widzenia reklamy – podkreśla.
Dołącz do dyskusji: „Jeden z dziesięciu” niemal 30 lat na antenie. „Najprostsze rzeczy są najlepsze i najciekawsze”